Z rana opuściłam przytulne mieszkanko Piotrka i wyruszyłam w trzydniową wycieczkę na wschód. Zabrałam kilka rzeczy i do autobusu.
Galway powitało mnie słoneczkiem, odnalazłam hostel w którym miałam się zatrzymać i ruszyłam na miasto. Każde z ich miasteczek przypomina mi Sopot - główny deptak, na którym występują uliczni artyści, sklepiki z pamiątkami i puby. Udałam się na plażę, odwiedziłam coś w rodzaju latarni, i oddałam się odpoczynkowi nad rzeką.
Wracając późnym popołudniem podziwiałam występy grup ulicznych i nawiązałam znajomość z mieszkającym tam od 3 lat węgrem, który zabrał mnie do tradycyjnego irlandzkiego pubu gdzie odbywały się ich narodowe tańce. Urzeczona tym oryginalnym widowiskiem spędziłam tam wieczór.
Noc w hostelu to niezwykłe przeżycie, które polecam wszystkim :) w szczególności jeśli za oknem ma się gołębnik rozpościerający swą duszącą woń.