Nasz stateczek płynie wzdłuż brzegu wyspy. Nabrzeże wyspy jest skaliste, drzew prawie w ogóle nie ma, tylko skały, piasek i woda. Po ok 30 minutach zauważamy, jakby przyklejone do skały małe, malownicze domki. Najpierw pojedyncze, potem co raz więcej i więcej. Pomalowane na pastelowe kolory domki robią wrażenie kartonowych pudełek ułożonych jedno na drugim (1,2). Schodzimy na ląd i od razu wchodzimy w głąb miasta, gdzie odnajdujemy kamienną drogę, na szczycie której widać maleńki kościółek (3). Spod nóg co chwila uciekają nam wygrzewające się w słońcu jaszczurki. Ta nieturystyczna część miasteczka nie wygląda już tak kolorowo. Wzdłuż uliczek ciągną się ruiny domów (4) uliczki są wąziutkie i nie jednokrotnie musimy iść pojedynczo aby przedostać się dalej. Co ciekawe, na wyspie nie ma źródła wody więc wszystka woda dowożona jest promami. W ogródkach tubylców rosną ogromne fikusy, drzewka cytrusowe oraz opuncje. Po męczącej plątaninie uliczkami postanawiamy zejść do centrum. Spacer głównym deptakiem miasta, gdzie głównym towarem handlowym są gąbki (5,6) kończymy w małej restauracyjce gdzie jem najlepszą potrawę jaką kiedykolwiek miałam okazję skosztować. Jest to sałatka grecka - pomidor ogórek, papryka, cebula czerwona, oliwki ser feta, oliwa - co ważne bez kapusty pekińskiej - oraz dwa składniki nadające niepowtarzalny smak - kapary oraz mięta. REWELACJA - polecamy gorąco.
Długi i męczący dzień kończymy z drinkiem w dłoni nad hotelowym basenem.