Rano wstaję przed mężem więc idę przejść się nad basen. Po wyjściu z pokoju zauważam biegającą po korytarzu jaszczureczkę, po powrocie do pokoju mówię o tym Tomkowi ale mi nie wierzy. Na szczęście sytuacja powtórzyła się też następnego dnia, ale wówczas wróciłam do pokoju po aparat i udało mi się zdobyć dowód w postaci fotografii (1).
Po śniadaniu udajemy się na przystanek, gdzie wsiadamy w autobus komunikacji miejskiej (koszt biletu 5 lub 6 euro) i jedziemy do Lindos. W Lindos chcemy zobaczyć umiejscowione na szczycie wzgórza ruiny świątyni Ateny Lindyjskiej. Po wyjściu z autobusu wita nas piękny widok. Z błękitnego morza wynurza się góra u stóp, której leży leży białe miasto otaczające ją dokładnie. Na samym wierzchołku królują rozległe ruiny (2). Na górę prowadzi wąska uliczka wyłożona kamieniem. Na niewielki placyku tłoczy się kilkadziesiąt osiołków, na których (za 20 euro) można wjechać pod same ruiny. Popularny środek transportu wśród niemieckich turystów. Trasa jaką pokonuje się na osiołku to nie cały kilometr więc postanawiamy jednak wejść na piechotę. Po drodze mijają nas zarówno 'zajęte' osiołki podążające na górę wraz z prowadzącym, jak i samotnie zbiegające w dół osiołki (3,4).
Przed wejściem czekamy w długiej kolejce (wejście płatne 6e) na wąskich schodkach bez zabezpieczenia. Ruiny są dobrze zachowane, początkowy tłok rozchodzi się po całym terenie, który jest dość obszerny (5,6,7). Oczywiście i tu nie brakuje szwędających się kotów (8). Z krańców świątyni rozciągają się piękne widoki na morze i zatoczki (9). Po uroczym spacerze ruinami świątyni postanawiamy pójść do miasteczka. Wyjście jest z innej strony. Chwilę stoimy w korku, gdyż droga jest wąska a ludzi naprawdę wielu.