Jeszcze w Polsce wyczytałam, że niedaleko miejscowości, w której będzie nasz hotel, znajduje się piękny wodospad. Jako miłośnicy cudów natury postanowiliśmy się tam udać. Poprzedniego dnia próbowaliśmy się dowiedzieć czegoś więcej od pani z wypożyczalni samochodów, jednak zupełnie nie potrafiła nam pomóc. Początkowo myślałam, że chodzi o mój angielski jednak teraz myślę, że chodziło o coś zupełnie innego. O co? O tym za chwilę.
Rano niespiesznie udaliśmy się na śniadanie, po czym wyruszyliśmy w drogę. Słońce prażyło nie miłosiernie. Droga wiodła cały czas po asfalcie. Do celu mieliśmy ok 4 km. Pokonywaliśmy tą odległość podziwiając krajobrazy, w większości suche krajobrazy, chociaż minęliśmy również sad z drzewkami pomarańczowymi i cytrynami, niestety owoce nie były jeszcze dojrzałe. Co jakiś czas ukazywały się nam kózki biegające pomiędzy drzewkami i zaroślami. W pewnym momencie pod drogą pojawił się most, a wzdłuż wąwozu, pod mostem biegła ścieżka. Stwierdziliśmy, że jest to droga nad wodospad więc nią podążyliśmy. Nie pomyliliśmy się. Droga wiodła wzdłuż niewielkiego cieku wodnego. Po jakimś czasie doszliśmy do małej knajpki pomiędzy stolikami, której swobodnie biegały kaczki, zarówno duże jak i małe. Poszliśmy dalej, droga skręcała w las, a nasza rzeczka stała się trochę wielką błotnistą kałużą. Po drodze spotkaliśmy wolno biegające po lesie pawie (1) był to naprawdę niecodzienny widok. Po kilku uciążliwych przejściach (2) dotarliśmy na koniec. Pod wodospad!? Na końcu była 7 metrowa skarpa, a na jej górze był gumowy wąż, z którego ciurkiem leciała woda (3). Dodatkowo owy wąż doprowadzający wodę swobodnie zwisał w połowie skarpy. Już teraz wiem, dlaczego pani z wypożyczalni nie wiedziała o co nam chodzi jak pytaliśmy o wodospad. :) Bardziej rozbawieni niż zniesmaczeni punktem kulminacyjnym wyprawy, postanowiliśmy poszwędać się po okolicy. Trafiliśmy na gaj oliwny, gdzie poza drzewkami i suchym, kamienistym podłożem były również wesołe kózki.
Do hotelu wróciliśmy na obiad.