Po wydostaniu się z murów starego miasta, ukazuje się nam nowa jego część. Nie wiem jak bardzo można nazwać ją "nową" gdyż pamięta ona czasy starożytne, ale tak popularnie jest ona określana. Wychodzimy na port, wita nas mała przystań jachtowa oraz kamienne nabrzeże z trzema okrągłymi wiatrakami.(zdj.1,2) Poszukujemy posągów łani, które tworzą bramę do portu. Ku naszemu niezadowoleniu okazuje się, że są to niewielkie posągi na wysokich kolumnach, niestety jedna z nich jest w remoncie. Posąg łani został postawiony na cześć tych zwierząt, które podobno w czasie plagi węży na wyspie, pomogły w ich wytępieniu, niszcząc gady swoim porożem. Co nas zaskoczyło to duża o ilość kotów na wyspie, wygrzewają swoje futrzane ciałka, na nabrzeżnych kamieniach, jeden obok drugiego tworząc w ten sposób biało-czarno-rudą mozaikę na tle piaskowych kamieni.
Dalej udajemy się wzdłuż plaży, gdzie odwiedzamy niewielkie oceanarium umieszczone pod powierzchnią deptaka. Akwaria są malutkie, ale zaprezentowana w nich fauna i flora jest warta uwagi. Dochodzimy do luksusowej części miasta. Na plaży wypoczywają tłumy urlopowiczów z eleganckich hoteli. Z mapą w dłoni ruszamy na poszukiwanie ruin świątyni Apollina na Monte Smith. Są to umieszczone na wzgórzu ruiny w postaci czterech kolumn stadionu i małego amfiteatru. Teren jest zadbany, nieogrodzony a wstęp bezpłatny (zdj. 3,4,5). Najwidoczniej nie jest to zbyt popularne miejsce, gdyż spotkaliśmy tu tylko kilku spacerowiczów i korzystających w pełnym słońcu ze stadionu biegaczy. Duże wrażenie na mnie robią leżące u stóp świątyni, białe, marmurowe schody.
Po spacerze wracamy do centrum gdzie postanawiamy skosztować grillowanych odnóg ośmiornicy - nie były złe, ale widok przyssawek trochę zniechęcał. (6) W hotelu czekała na nas niespodzianka w formie kolacji pt. "owoce morza" - dziwactw ciąg dalszy :) nie jesteśmy fanami tego rodzaju jedzenia więc nie ucieszył nas ten fakt. Po kolacyjce kąpiel w morzu i miły, wspólny wieczór.