Wyjątkowo daję dziś pospać Tomkowi nic a nic mu nie przeszkadzając, mamy dużo czasu i jedyne 40 km do pokonania. Robię ostatnie zdjęcia (1,2,3) i zaczynam szykować śniadanie dla siebie, w międzyczasie budzi się Tomek więc jednak posiłek spożywamy razem. Do Bergamo prowadzi dość ruchliwa ulica, na szczęście z szerokim poboczem więc nie jest źle. Po drodze udaje nam się wydrukować bilety powrotne na samolot. Zatrzymaliśmy się przed miejscem opatrzonym napisem „internet point” myśląc, że to kafejka. Niestety okazało się, że jest to sklep komputerowy. Pan był niechętny, ale nam wydrukował te 4 strony. Ok. 14 dojeżdżamy do znanego już nam kompleksu marketów gdzie postanawiamy wejść oboje. Rowery z całym wyposażeniem spinamy razem za pierwszymi głównym drzwiami hipermarketu. Zakupy trwają ponad godzinę, za to zaszaleliśmy i wyjechaliśmy z połową dużego wózka : ). Nasze zdziwienie było nie do opisania gdy wychodząc ze sklepu zobaczyliśmy … a właściwie nie zobaczyliśmy naszych rowerów. Ja zaniemówiłam, po chwili cicho wyszeptałam do Tomka „Tomek nie ma naszych rowerów”, „spokojnie, wyjdźmy na zewnątrz” i tak w ciszy wyszliśmy kierując wzrok na miejsca postojowe dla rowerów, gdzie niestety naszego dobytku również nie było. „spokojnie” Ja wcale nie byłam spokojna! Na szczęście Tomek zauważył, że nasze rowery – nasze wszystko – stoi oparte o ścianę sklepu! Ochrona najwidoczniej przeniosła rowery. Ciekawi nas tylko jak, bo były spięte i razem wszystko ważyło ponad 60 kg! Uspokojeni odnalezieniem rowerów usiedliśmy na murku i zjedliśmy włoskie, francuskie drożdżówki : ) - nie były smaczne, nie polecam.
Mamy dziś w planach zwiedzenie starego miasta w Bergamo, ale najpierw zatrzymała nas sjesta na miejskim, osiedlowym trawniku.
Dojazd do starego miasta nadal był zamknięty, ale mieliśmy dużo czasu (odlot następnego dnia o 12.30) więc skorzystaliśmy z objazdu. Warto było wspinać się wąską kamienną uliczką by oglądnąć panoramę Bergamo i zobaczyć jego starą część (4,5,6,7,8). Szkoda tylko, że urok tego miejsca skutecznie zakłóciła mi niezaspokojona potrzeba odnalezienia toalety. Wyjazd jest bardzo stromy więc zaciskając mocno hamulce, z prędkością 5 km/h zjeżdżamy w dół. I znów wizyta w markecie : ). Trochę beztrosko błądzimy po centrum chcąc odnaleźć prawdziwą włoską pizzerię : ) – bezskutecznie, za to okazało się, że w mieście dziś odbywa się festyn uliczny, pozamykane są główne drogi dla samochodów, rozstawiono stoiska z „głupotkami” oraz sceny muzyczne. Korzystamy z oferty jednej z knajpek, niestety nie odnajdując tego co chcieliśmy. Tomek zamawia risotto i prawi mi komplement, że moje lepsze : ). Po kolacji ok. 23 wyruszamy na lotnisko. Ja mam dziwne poczucie, że jest on blisko – policja sprowadza mnie na ziemię, mówiąc, że jest to ok. 10 km. Wyjazd z miasta sprawia nam kłopot. Pytamy napotkanych ludzi jak jechać, (właśnie mija 600 –ny kilometr naszej podróży) kierujemy się drogowskazami, które w pewnym momencie zamykają nas w pętli. Na szczęście wjeżdżamy na drogę rowerową, którą rozpoznaję, jestem uspokojona. Po 300 metrach droga się kończy i znów zaczynamy błądzić. O godzinie 24 ciężko jest kogoś znaleźć na ulicy, kogo moglibyśmy zapytać, jednak nam się to udaje. Dostaliśmy dalsze, drogowe instrukcje i podążamy w kierunku ronda. Udaje się! Niestety zamiast na ścieżkę rowerową wjeżdżamy na obwodnicę, ale o tej godzinie szybko wracamy na „właściwy tor”.