Dziś postanowiliśmy zostawić cały ekwipunek na campingu i puściutkimi, leciutkimi rowerkami pojechać wzdłuż jeziora na północ – na sam koniec – i wrócić. Najpierw śniadanie na trawie (1) potem wizyta w informacji turystycznej z zapytaniem gdzie jest najbliższy market (niezbędny jest duży zapas wody) oraz z dowiedzenia się czy przy wjeździe do Szwajcarii, która stanęła na naszej trasie, potrzebne są paszporty – których oczywiście nie wzięliśmy – na szczęście NIE. Mijamy kolejne urocze miasteczka i plażyczki (2) napotykamy tunele wydrążone pod górami, niektóre z nich można objechać starymi drogami biegnącymi nad urwiskami. W pobliskim miasteczku zauważamy zamek (3) , który chcemy zwiedzić – niestety jest zamknięty więc podążamy ścieżką prowadzącą na jego tyły, która doprowadziła nas nad wodę (4,5). Wdrapujemy się z powrotem na górę, odwiedzamy niewielki skwerek z kranikiem, zaglądamy w wąskie uliczki (6) i jedziemy dalej. Naglę słyszę głos Tomka: bambusy!. Zatrzymujemy się w miejscu gdzie półmetrowy murek dzieli nas od lasku bambusowego biorącego swój początek 5 metrów pod naszymi stopami (7). Przy okazji dostrzegam owocujące drzewko figowe (8), niestety owoce te znam jedynie w wersji suszonej więc nieświadoma stopnia dojrzałości zerwanego owocu, kosztuję go. Owoc jest zupełnie bez smaku – może to nie był jeszcze ostatni etap : ). Jedziemy dalej na przemian starymi i nowymi (9) drogami dojeżdżając na koniec jeziora do miejscowości Sorico (10).