Wczoraj złożyliśmy rowery do pokrowców, spakowaliśmy ostatnie szpargały, w tym niezbędne narzędzia. Dziś rano jeszcze tylko pobiegłam do NFZ po kartę ubezpieczeniową EKUZ - bo dlaczego by nie na ostatnią chwilę :).W międzyczasie zadzwonił Tomek,że nie damy rady zapakować się na raz więc on ze Sławkiem (współlokator, który nas odwozi na lotnisko) już jedzie, a ja pojadę drugim kursem. Oczywiście były korki. Dojechałam na lotnisko 10 minut przed zamknięciem odprawy - ale się udało :)Odprawa, lot (zdj. 1) i lądowanie :) W samolocie rozmawialiśmy z Polką, która pracuje we Włoszech i odradziła nam noclegi "na dziko" - no zobaczymy.Na płycie lotniska oblała nas fala gorącego, wilgotnego powietrza - tropiki :) Zapakowaliśmy bagaże na wózeczek i pojechaliśmy na dwór złożyć rowery. Tu chciałabym poinformować, że obsługa najwyraźniej się nie przejmowała zawartością przesyłki (pomimo napisów w dwóch językach i rysunku informującego co jest w środku), torby najwidoczniej były rzucane i to do tego stopnia, że się przetarły przy zębatkach!Mój rower nie doznał żadnego uszczerbku, natomiast Tomka przerzutka wygięła się na maxa tworząc z łańcucha supełek. Podczas składania przyszedł nam z pomocą włoski taksówkarz. Złożenie i zapakowanie sprzętu zajęło ok 3 godzin więc w upale godziny 16 wyruszyliśmy na podbój WŁOCH. Już przed wejściem do samolotu Tomek zdecydował, że jednak nie jedziemy do Mediolanu tylko od razu "uderzamy" na Como. Ostatecznie wylądowaliśmy w Lecco, w którym planowo mieliśmy zakończyć wyprawę - ale cóż trzeba być elastycznym :) Zaplanowane zwiedzanie pobliskiego centrum Bergamo również się ulotniło gdzieś pomiędzy stromą górką a remontowanym mostem. Wygrało pragnienie, którego nie mogliśmy ugasić z powodu sjesty i co za tym idzie zamkniętymi sklepami. Po wyjeździe z miasta trafiliśmy na olbrzymi kompleks marketów, gdzie uzupełniliśmy zapas wody 3 butelkami - jak się po chwili okazało oranżady. Trasa do Lecco prowadziła drogą drugorzędną jednak ruch był spory na szczęście pobocze w miarę szerokie. Po dojechaniu do docelowego miasteczka otrzymaliśmy informację, że najbliższy camping jest za ok 2 km - gdzie też się udaliśmy. Odległość niby niewielka, ale udało nam się zaliczyć ulewę, która zmoczyła nas calutkich. Na campingu (koszt 20e) przestało padać więc rozbiliśmy namiot na mokrej trawie 4 metry od wody (zdj. 2) i skorzystaliśmy z kąpieli w jeziorku z widokiem na góry.
dystans dzienny: 40km