Ok. 13 odnajdujemy kolejne pole namiotowe, prowadzi do niego wąska ścieżka wśród pola z żółtymi margaretkami (1). To w tym uroczym miejscu mamy spędzić ostatnią noc na wyspie. Przejeżdżamy obok gospodarstwa i dróżką w lewo - zielona, położona nad rzeczką łączka będzie naszym kolejnym polem namiotowym. Rozbijamy namiot zjadamy ostatnią kiełbaskę z sosem i jedziemy zwiedzić miasteczko. Uroczo położone w bliskim sąsiedztwie skalistej plaży domki tworzą niepowtarzalny widok. (2,3,4,5). Rowery zostawiamy na ryneczku i udajemy się na mały spacer, zachodzimy do knajpki i proszę BINGO - bar ze stołem szwedzkim, płatne tylko za wejście (ok. 50 zł) :) Ucieszeni odkryciem postanawiamy skorzystać. Najpierw jednak udajemy się na spacer wąską dróżką skalną prowadzącą wzdłuż brzegu. Może uda nam się wykąpać w morzu? Niestety skalisty brzeg skutecznie utrudnia zadanie. Ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych :). Przy jednej ze skał przyjaźnie zwisa mocna lina prowadząca prosto do lodowatej wody - oczywiście już wiemy, że taka okazja nie zdarza się dwa razy. Pierwszy idzie Tomek :) (6,7), potem ja (8,9). Dno jest śliskie, a woda lodowata, ale czego my się spodziewaliśmy po Bałtyku. Czasami zapominam, że to to samo morze, nad którym spacerujemy w Gdyni. Odświeżeni i szczęśliwi maszerujemy na rybkę (10). Bardzo klimatycznie przygotowany stół w formie kutra rybackiego obfitował w różnego rodzaju ryby wędzone, marynowane, krewetki, sałatki (rybne oczywiście) i dodatki typu chleb.(11,12,13) Skosztowaliśmy prawie z wszystkiego - poza krewetkami gdyż fanami owoców morza nie jesteśmy.
Po kolacyjce wróciliśmy do namiotu gdzie Tomek swoim rybnym oddechem nadmuchał materac (14) i grzecznie ;) położyliśmy się spać.
W nocy oczywiście padało.