Wstaliśmy rano, spakowaliśmy tobołki i w drogę :)
Trasa prowadzi przez Allinge, pożegnanie z tym uroczym miasteczkiem (1) i wjeżdżamy na ładną asfaltową drogę oddaloną o ok 10 metrów od brzegu wyspy. Droga jest bardzo ładna, w większości jedzie się po płaskim, pogoda również dziś dopisuje.
Pierwszy postój mamy przewidziany przy jedynym na wyspie wodospadzie, do którego docieramy około godziny 12. Pomimo iż słyszeliśmy niekorzystne opinie na temat tego miejsca - podobno wysycha jak jest sucho - postanowiliśmy je odwiedzić. Rowery zostawiliśmy na parkingu, gdzie po spacerze postanowiliśmy zjeść pierwszy obiadek(2) :)
do wodospadu szło się ok 20-30 minut i naprawdę było warto, może też pomógł fakt, że przez ostatnie kilka dni cały czas padało, ale powitała nas duża ściana, wartko spadającej wody. Parę głębszych oddechów, chwilka zadumy, kilka zdjęć (3,4,5) i wracamy do rowerów. Pogoda zaczyna się na chwilkę psuć :(
Dalsza droga już jest bardziej górzysta, z tendencją do wzniesień :) Nie poddajemy się pedałujemy śmiało i już za niecałą godzinkę znajdujemy się przy świętych skałach Bornholmczyków (6,7) Na dół prowadzą strome schody (8), których pomału mamy już dość, widok jednak w pewnym stopniu wynagradza nam kilkudniowe zmęczenie. Schodzimy na dół, odwiedzamy malutki porcik, do którego przybywają stateczki wycieczkowe z turystami. Statki startują z Gudhjem. Aż ciężko uwierzyć, że nadal jesteśmy nad tym samym morzem, którego plażami w Polsce można spacerować setki metrów nie napotkawszy kamyka, a co dopiero mówić o skałach (9). Wdrapujemy się z powrotem na górę gdzie próbujemy się zaprzyjaźnić z tutejszymi krówkami (10), próbujemy "zapolować" na lody jednak cena nas skutecznie odstrasza. Ruszamy dalej.