Po dojściu na miejsce witają nas długie schody w dół, umieszczone pomiędzy wysokimi skałami - morza nie widać (1,2), ale wyraźnie słyszymy odgłosy fal uderzających o skaliste nabrzeże.
oczywiście spotykamy rodaków :)
Schodzimy na dół, wita nas niesamowity widok kamienistej "plaży" wiatr jest bardzo silny dzięki czemu efekt fal jest jeszcze lepszy (3,4,5,6). Spędzamy tu niecałą godzinkę skacząc po kamieniach i odwiedzając niewielką grotę (7). Czas wrócić do
rowerów. Drogę powrotną pokonujemy tą samą ścieżką nad brzegiem morza. Okazało się, że na rowerach można było podjechać do samych schodów inną drogą, dzięki temu nie stracilibyśmy 1,5 godziny, ale przyznać trzeba, że było warto się przejść, bo miejsce jest niezwykłe.
Dalsza droga wiodła asfaltem 3 metry od brzegu morza. Po drodze robimy postój w wiosce Vang składającej się z 3 domków i portu. (8,9) Po niedługim czasie naszym oczom ukazało się długo oczekiwane Hasle - maleńkie domki ustawione szeregowo wzdłuż morza, drewniane molo, niewielki port.(10)
No to w drogę w poszukiwaniu "stołu szwedzkiego" : ) . Niestety po zwiedzeniu całego uroczego miasteczka okazało się, że w tej miejscowości nie ma takiej restauracji, więc głodni skorzystaliśmy z oferty wędzonego śledzia i makreli zjedzonego pod gołym niebem.(11) Po skromnym obiadku (cena nie była taka skromna), poszliśmy do pobliskich koników, które niestety nie chciały zapozować do wspólnego zdjęcia (12) i wyruszyliśmy w drogę powrotną, znaną nam już trasą.
Na pole namiotowe dotarliśmy po 20, zjedliśmy kolacyjkę i położyliśmy się spać - jutro przeprowadzka.