Jesteśmy zaopatrzeni w mapę wyspy z zaznaczonymi sześcioma tanimi polami namiotowymi, trwają poszukiwania pierwszego.
Pełni entuzjazmu docieramy na miejsce zaznaczone na mapce, niestety pola brak!, Może to był ten skręt prędzej? Zawracamy! Dróżka prowadzi w las poza nami słychać tylko ptaki, dwa razy przez drogę przebiegły nam sarny … jeszcze kawałek i zawrócimy, może za następnym zakrętem? Nic! Postanawiamy wrócić do głównej drogi. Może jeszcze kawałek prosto? Jedziemy. Dojeżdżamy do miasteczka, więc będziemy mogli zpytać się kogoś
w miasteczku nie ma żywej duszy, chociaż nie wyglądało na opuszczone i jest dopiero 18 godzina. Sklep? Kawiarnia? … Kawiarnia! Otwarte! Wchodzę do środka: Hallo, hallo, nikt nie odpowiada, wchodzę na zaplecze – nic! Na ladzie zauważam karteczkę „Tu wrzucać pieniądze.” Krótko mówiąc samoobsługa w pełni. Robimy kolejną pętle po dobrze już znanej drodze, spotykamy jedną osobę, która nie wie gdzie jest pole. Wjeżdżamy na „osiedle siedmiu domków” ja się poddaję siadam na trawie, zostaję zaatakowana przez mrówki i zbiera mi się na płacz; Tomek pojechał poszukać pola lub chociaż informacji. Niestety w ciągu 20 minut spotkał 1 osobę, która znów nic nie wie. Jestem bliska załamaniu, dochodzi godzina 20! Robimy po raz kolejny pętlę i znów jedziemy do miasta z kawiarnią, tym razem widzę w oddali wjeżdżający na posesję samochód, rzucam plecak i biegnę w jego stronę. Na szczęście właściciele chyba wiedzieli o polu i pokierowali nas w stronę pobliskiej winnicy. Strzał w 10! Jest pole, właściciela nie ma, nie szkodzi rozbijamy się na niewielkim poletku sąsiadującym z winoroślami(1). Zmęczeni szybko zasypiamy.