Tegoroczne wakacje oboje uważamy za jedne z lepszych. Włochy zachwyciły nas cudownymi widokami, czystą choć niestety zimną wodą oraz miłymi ludźmi.
Niestety nie powiódł się nasz plan nocowania na dziko czego jednak nie żałujemy, fakt, że w związku z powyższym wzrósł koszt wyprawy. Całość wyniosła nas ok. 2500zł (przeloty + noclegi + inne wydatki) za 2 osoby ( nie licząc wydatków na sprzęt typu rower i sakwy)
Podczas 12 dni przejechaliśmy w sumie 610 km. Trasa obiegała trzy jeziora: Como, Lugano i Maggiore.
Rowery sprawowały się dobrze, nie mieliśmy żadnej awarii.
Trasa nie była niestety najłatwiejsza, ale jak najbardziej warta trudy, który ponieśliśmy by ją przebyć.
Nie polecamy trasy na wyprawę z dziećmi ze względu na niewielką ilość ścieżek a co za tym idzie przemieszczanie się po ulicach - w większości wąskich, średnio ruchliwych ulicach.
Czego żałujemy: ze nie zwiedziliśmy „Szwajcarii w miniaturach” niestety dowiedzieliśmy się o niej jak już byliśmy daleko.
Ciekawostki.
W toaletach często spotykaliśmy się z bardzo higienicznym systemem „odkręcania” wody polegający na przydeptaniu lub pchnięciu kolanem gumowego „grzybka”. Podobny system był wykorzystywany przy spuszczaniu wody w toalecie. Naprawdę super higieniczne.
Toalety nawet w restauracjach zdarzały się „na narciarza”. Ja uważam ten system za bardzo dobre rozwiązanie, Tomek jest przeciwnego zdania.
Również śmietniki – te większe – otwierane były poprzez przydeptanie drążka.
Trudność sprawiał nam zakup pieczywa. Pieczywo generalnie było sprzedawane na wagę. Np. bułko 2,60e za kilogram i o ile z bułkami sobie radziliśmy, o tyle ciężej było nam powiedzieć poproszę 8 kromek chleba : ) Chleba nie kupowaliśmy wcale : D Chleb był wypiekany w formie okrągłych bochenków o średnicy ok. 40-50 cm i wysokości ok. 10 cm w związku z czym środkowe kromki były wąskie i długie : )
Podczas drogi często korzystaliśmy z naszego okrzyku bojowo-kontrolnego, który brzmiał „Hej Ho” i miał na celu informację, że osoba, która jechała z tyłu dojechała – zazwyczaj miało to miejsce na odcinkach górskich "pod” oraz w miastach jak któreś z nas się nie załapało na zielone światło. Okrzyk oszczędził nam konieczności obracania się i sprawdzania gdzie jest druga osoba. Szczególnie przydatne to było w miejscach o wzmożonym ruchu ulicznym.
Kolejna sprawa – karimaty – bardzo dziękujemy Anuli M. za pożyczenie jednak już po pierwszej nocy mieliśmy ich totalnie dość – bolało nas wszystko! Po szóstej nocy już nie czuliśmy nic, nawet bólu : )
Klapki do kąpieli konieczne, jeden raz trafiliśmy na plażę, gdzie jako tako można było kąpać się bez obuwia.
To chyba na tyle z ciekawostek, w razie pytań zapraszam do napisania maila.