Piątek godzina 22, pada propozycja – może spływ Jarem Raduni w niedzielę. Namawiamy znajomych nikt się nie decyduje, jedziemy w trójkę: ja, Tomek –mój narzeczony i Andrzej – kolega.
W sobotę organizujemy kajaki jedynki, na których nigdy nie pływaliśmy . Pan Adam od kajaków proponuje inną rzekę o Raduni wyraża się w następujący sposób „tu nie chodzi o to czy pani się wykąpie w rzece czy nie, tu chodzi o pani życie!” Zostałam przekonana. Jedziemy na Chocinę.
Niedziela 7.30 za oknem brak słońca w radio zapowiadają deszcze, trudno - zmuszamy członki do wyjścia z łóżka. Punktualnie o 10 stawiamy się na miejscu (1,2). Kajaczki gotowe – ja dostałam Karolinę (3). Przed nami 25 km rzeki.
Przy zwodowaniu musimy się zapytać czy płyniemy w prawo czy w lewo – nurtu brak! W prawo. No to ruszamy. Tomek ze swoim wzrostem 194 cm ma trudności z ulokowaniem nóg w dziobie, nalewa wody do kajaka ale daje radę.
Po drodze mijamy urocze niziutkie mostki, które wymagają „przyklejenia” tułowia do kajaka lub prawie całkowitego schowania się do środka(4,5). Co chwila mijamy pnie drzew zwalone przez bobry. Jest pierwsza przeszkoda – cztery brzózki zwalone w poprzek rzeki: ja z Tomkiem mijam z prawej , Andrzej z lewej.
Wiosłujemy, wiosłujemy, wiosłujemy … (6)
Przed nami ucieka para kacze, która towarzyszy nam prawie do końca spływu, spotykamy łabędzie spłoszone naszą obecnością. Za zakrętem gdzieś w oddali słychać żurawie. Daję znać panom, żeby płynęli cicho bo chcę zrobić kilka fotek (7,8). Po ok. 3 godzinach słyszymy szum wodospadu pod mostkiem nad ulicą, idę sprawdzić czy można przepłynąć – niestety spad ma ok. 1 metra, ale są powbijane drewniane pale (9), postanawiamy przenieść kajaki (10,11,12).
Spotykamy naszego pana od kajaków, mówi, że dalej będzie ciekawiej – co za szczęście bo do tej pory nie wiele było poza wiosłowaniem
„Ciekawiej” oznacza zakręty co 5-10 metrów, rzeczka wije się wśród pól i łąk. Ok. 16 wychodzi słoneczko i przestaje wiać wiatr.
Po drodze spotykamy wędkarza narzekającego, że kłusownicy wyłowili nielegalnymi sposobami wszystkie pstrągi i teraz nic nie bierze.
Po trzech godzinach spiralnego spływu dopływamy do jeziora. Kilometr drogi przed nami – lepiej nie wpaść do wody mającej pewnie ok. 3 stopni na środku tego wodnego zbiornika! (13,14)
Wiosłuję nieustannie resztkami sił. I już … już jesteśmy na końcu! Teraz kolejny kilometr po spokojnej i szerokiej rzece i jesteśmy na miejscu.
Tu spotykamy łabędzie dające nam pokaz swojego wdzięku(15,16,17) – piękne zakończenie spływu.